Czym są rozczarowania? Szczególnie te dotyczące ludzi. Choć tak na dobrą sprawę nie ma różnicy czy dotyczą ludzi, rzeczy, zjawisk...
Ale od początku. Kiedy mówimy, że jesteśmy czymś rozczarowani? I kiedy słyszymy, że rozczarowaliśmy kogoś innego?
Gdy kupujemy sobie sukienkę przez Internet i okazuje się po przyjściu paczki, że krój nie jest taki, jak wyobraziliśmy sobie na podstawie zdjęcia. Gdy spodnie po miesiącu użytkowania tracą fason. Gdy kolejna książka lubianego autora okazuje się co najwyżej przeciętna. Gdy komedia, na którą wybraliśmy się do kina, zamiast śmiechu budzi niesmak. Gdy z przepisu na pyszne ciasto wychodzi zakalec.
Gdy, obiecawszy pomoc w przeprowadzce, wyjeżdżamy na wycieczkę. Gdy nie wykonujemy swoich obowiązków. Gdy nadużywamy czyjegoś zaufania. Gdy pomimo deklaracji przyjaźni plotkujemy.
Gdy zawiedzione są oczekiwania.
A czymże są owe oczekiwania i jakie mamy prawo do ich posiadania względem kogoś czy czegoś?
Oczekiwania są naszą wizją świata. Naszym projektem powstałym w wyniku poczucia swojej szczególności i wyjątkowości. Wydaje się nam (sic!), że zasługujemy na coś. Na przyjaźń, lojalność, jakość. Na to, co określamy jako dobre. Jesteśmy przekonani (sic!), że się nam należy. Że zasługujemy. Że tak, a nie inaczej, po prostu być powinno. I już.
A nie jest. I co? Zderzenie utkanej przez nas wizji z rzeczywistością budzi emocje. Złość, oburzenie, niesmak, rozczarowanie etc.
Pytań rodzi się kilka.
Po pierwsze - dlaczego uważasz, że Twoja wizja świata jest tą najlepszą? Według jakiego kryterium to oceniasz? Skąd wiesz, że dalekosiężnie coś okaże się dobre lub złe?
Po drugie – w jakim celu tkasz w swojej głowie wizje świata i budujesz oczekiwania?
Po trzecie – skąd przekonanie, że zasługujesz na to, a nie coś innego?
Po czwarte – według którego prawa wszechświata twoje oczekiwanie (na przykład względem innych ludzi) powinno się urzeczywistnić, a oczekiwania innych ludzi (na przykład wobec Ciebie) już niekoniecznie?
Jesteśmy przekonani o swojej wyjątkowości. O tym, że świat kręci się wokół nas. Z wydarzeń, które stają się naszym udziałem, czynimy wielkie i wyjątkowe sprawy. To, czego się dowiadujemy o świecie, zdaje się nam niezwykłe w sferze jedynie naszych emocji, nie faktów. Zdaje się nam, że jesteśmy jedyni w swoim rodzaju. Nawet wtedy, gdy myślimy o sobie w kategorii ofiary. Bo któż inny jest tak nieszczęśliwy i tak niesprawiedliwie potraktowany jak my?
Sądzimy się w sądach o to, co kto o nas powiedział, bo jesteśmy tak szalenie czuli na swoim punkcie. Czy oddawanie sprawy w ręce sądu świadczy o naszej sile czy o naszej słabości? Pokazujemy swoją moc, ukazując drugiemu, do czego możemy doprowadzić, czy raczej słabość, potwierdzając swoje słabe strony narażone na zranienie i oddając rzecz w ręce „silniejszego”, który wymierzy w naszym imieniu „sprawiedliwość”? I oczekujemy, że stanie się jej zadość...
To nasze poczucie wyjątkowości prowadzi do tego, iż uznajemy, że „nasze winno być na wierzchu”. Pozbawiamy racji tego drugiego, nie próbując go zrozumieć. Mało tego, uznajemy, że nasz „krzywda” i nasze wcześniejsze „rany” usprawiedliwiają nasz atak na niego. A o jego „krzywdę” i jego „rany” zupełnie nie dbamy.
Nasze poczucie szczególności prowadzi do tego, że nawet nasza porażka, nasz ból, wstyd, żal, niesmak zdają się nam być osią świata. Niezależnie od tego, czy jesteśmy po stronie „wygranych”, czy „przegranych”, czujemy, że to odczucie nie ma sobie równych w świecie. Nikt nie jest tak dumny jak my. Nikt tak nie cierpi jak my. My, my, my. Ja, ja, ja.
Ja i moje oczekiwania. Moja wizja świata. Mój pomysł na świat. Moja realizacja. Mój sukces. Albo moja porażka.
Przywiązanie do tego, co wymyśliło nasze ego, do tego konstruktu, który – jak się nam wydaje – staje się naszym udziałem, musi wcześniej czy później zaowocować rozczarowaniem. Ból dotyka dłużej. Głębiej. Dotkliwiej. Zatem mocniej czujemy, że to właśnie my. To mnie tak boli. Nie Ciebie. Nie jego. Mnie. Mój ból. Ach, jak dobrze. Prawda?
Nie? Nie jest to dobre? To dlaczego ciągle pamiętasz o Jolce, która Cię oplotkowała? Dlaczego w dalszym ciągu przechodzisz na drugą stronę ulicy, gdy dostrzegasz sąsiadkę, która Cię oszukała? Dlaczego w okolicy świąt nie odbierasz telefonów z nieznanych numerów, wiedząc, że to może ten gość, co to tak brzydko się z Tobą rozstał? Skoro ten ból, to cierpienie, ten żal nie są dobre, to dlaczego ciągle w nich jesteś?
O. Ta myśl. Tak, ta właśnie, która teraz przeminęła... „Jestem beznadziejna”. „Ależ ja głupia”. A może nie z pozycji ofiary? Może z pozycji tego, co wie lepiej: „Ale bzdury wypisuje”.
Tak czy inaczej – oczekiwania i ich upadek. Albo rozczarowanie sobą, bo oto obnażono system myślowy, który do niczego nie jest podobny.... Albo rozczarowanie tym wpisem, co to miał być mądry, ciekawy, a okazał się być miałki i rzuca oskarżenia na prawo i lewo. Ot, wielka mentorka. Ciekawe, jak ona....
Ona tak samo. Nie jest wyjątkiem. Stąd te refleksje. Stąd ten temat. Z obserwacji siebie i świata. Tak, bo obserwując innych, można nauczyć się siebie. Nawet ten osąd, który się pojawia względem drugiej osoby, może być lekcją dla nas. Bo oto osądzam gościa, który zachowuje się idiotycznie, nieodpowiedzialnie, dziecinnie i źle... I nagle myśl: „halo, halo, a Ty sama?”
I jeśli potrafimy się zatrzymać przy tej myśli, jeśli potrafimy zostawić tego gościa, co to nie spełnia naszych oczekiwań i nie jest odpowiednim partnerem, lekarzem, szefem, premierem, jeśli potrafimy zapytać siebie: co to mówi o mnie, to jest dobrze. Jest dobrze. Bo oto rozczarowanie światem niesie lekcję. Nie tę, że świat jest zły, a ja dobra.
Ale tę, że widzę ten świat tak właśnie, bo to jest mi bliskie. Bo to znam. Bo – z bólem – widzę, że ten świat to ja.
Zgrzyt. Prawda? Jak to? Ta niska jakość? Ta miałkość? Ta beznadzieja? To zło? Ta nieudolność?
Tak. Niestety.
I nie, fakt dostrzeżenia, że ktoś jest oszustem, nie oznacza, że sama/sam oszukujesz kogoś, malwersujesz, chachmęcisz. Może jesteś oszustem/oszustką, bo nie jesteś autentyczna? Bo zakrywasz oczy i nie chcesz dostrzec tego, co naprawdę ważne? Bo oczekujesz od świata, by się zmienił, a nie chcesz zmienić siebie?
Bum. I oto naga prawda stoi przede mną i się śmieje w głos. Drwi? Kpi? Nie. Śmieje się. Bo to śmieszne. To całe oszukiwanie siebie. Taka gierka ze sobą. Zawsze wygrana? Czy zawsze przegrana?
Ale skoro się śmieje, to może nie jest to wszystko takie ostateczne? Takie definitywne? Może wystarczy coś zrobić i da się wszystko odkręcić?
Zawsze. W każdej chwili. Teraz.
Bez oczekiwań. Bez rozczarowań. Lekko. Bądź.
Commenti