Ile razy można zaczynać od początku?
Tyle razy, ile trzeba. Nawet i każdego dnia. Nie wstydem jest upaść. Nie wstydem jest popełnić błąd. Nie wstydem jest nie zdać egzaminu. Nie wstydem jest nie zrobić, nie nauczyć się, nie przygotować, zapomnieć, nadużyć.
Wstydem jest nic z tym nie zrobić. Dawanie sobie pozwolenia na to, żeby powtarzać i powtarzać jakieś błędy jest zaniechaniem walki o siebie. Może więc być tak, że próbujemy raz, drugi, trzeci, siedemnasty, osiemdziesiąty pierwszy i nie wychodzi. Może nie wyjdzie nigdy, kto wie.
Ale samo podejmowanie próby czyni z nas swoistych bohaterów. Fakt podejmowania próby za próbą jest świadectwem nadziei. Albert Camus w eseju Mit Syzyfa powiada, że można widzieć Syzyfa szczęśliwym, albowiem sama walka o coś daje nadzieję. Zatem mniej istotne jest we wtaczaniu głazu na górę jest to, że spada on tuż przed szczytem. Ważne jest to, że Syzyf za każdym razem podejmuje kolejną próbę.
Nasze wyzwania zwykle są mniejsze od wyzwania Syzyfa. Dlaczego więc rezygnujemy po drugim, trzecim czy czwartym razie?
Przypomnijmy sobie, ile prób podjęliśmy, by nauczyć się jeździć na rowerze, by zdać egzamin na prawo jazdy, by wyartykułować trudne słowo, by opanować tabliczkę mnożenia... Ile razy nie udało się nam pomalować ładnie paznokci, narysować kota, umyć dobrze okna. I co? I nic. Była próba kolejna. I kolejna. I jeszcze jedna. Aż się udało.
Rezygnujemy, odpuszczamy, gdy mamy niewiele szacunku do siebie. Gdy wierzymy, że "i tak się nie uda", bo jesteśmy za słabi, za głupi, za biedni, za brzydcy, za jacyś... Niewystarczający.
Tylko czy to aby prawda? Jakim kryterium oceniamy swoją wartość? Co to za kryterium? I kim jesteśmy, by uznać, że ono jest idealne i prawdę mówiące? Skoro uznajemy siebie za niewystarczających do tego, by osiągnąć swój cel, to dlaczego dajemy sobie legitymację do tego, by uznać, że kryterium, według którego oceniamy siebie, jest dobre. Trąci absurdem. Jeśli jesteśmy tacy niewystarczający, to nie powinniśmy wierzyć w to, że potrafimy ocenić siebie obiektywnie. A jeśli nie potrafimy, to wszelkie sądy pod swoim adresem możemy włożyć między bajki. I podjąć kolejną próbę.
A jeśli się nie uda, spytasz... No i co z tego? Wolisz żałować, że nie osiągnęłaś czegoś, czy że nie podjęłaś wystarczającej ilości prób? I mieć z tyłu głowy myśl, która nie da spokoju: a może by się udało, gdybym spróbowała raz jeszcze...
Myślę też sobie, że jeśli coś nie wychodzi, to jest to fantastyczna okazja do autorefleksji. Dlaczego nie wyszło? Czy zrobiłam coś źle? A może czegoś nie zrobiłam? Jeśli potrafimy usiąść i się zastanowić, to właściwie jesteśmy na wygranej pozycji. Kto wie, może nawet lepiej się stało, że nie wyszło...
Ludzie, którym wszystko przychodzi łatwo, często nie czują wartości swoich osiągnięć. I - niestety tak bywa - osiadają na laurach. Może więc warto uczcić kolejne nieudane przedsięwzięcie? Bo tylko ono każe nam się zatrzymać i zastanowić. Zadać sobie kilka niewygodnych pytań. I usłyszeć odpowiedzi.
Moje refleksje nie są teoretycznym wykładem. Mówię w nawiązaniu do swoich doświadczeń, wśród których jest cała masa mniejszych i większych potknięć, niefortunnych końców miło zaczynających się katastrof, zaniechań, nadużyć. Ludzka rzecz. Każdy ma to i owo na swoim koncie. I tak, bywały momenty, w których nie chciało się chcieć. I tak, nie zawsze wyciągałam wnioski. I tak, ciągle i ciągle coś się wykoleja. Raz mniej, raz mocniej. A komu nie?
Ale dać sobie odpocząć po takiej "porażce" to jedno, a odpuścić - to drugie. Każdy z nas to homo viator. Człowiek w podróży. W podróży przez życie. A w podróży, jak to w podróży. trzeba przeskoczyć przez zwalone drzewo, ominąć kałużę, zrobić objazd. Ale i zmoknąć, zmęczyć się, wchodząc pod górę, zgubić bagaż, spóźnić się na pociąg. Tyle że to właśnie wyposaża nas w doświadczenia. A z doświadczeń właśnie płynie mądrość. Nie wiedza, a mądrość. Wiedzę możemy zdobyć w szkole. Mądrości uczy nas życie. I im częściej się potykamy, tym jej więcej.
Tyle że z tych kolan trzeba się podnieść. Otrzepać. Pójść dalej. Owszem, po mocnym upadku warto opatrzyć rany, zaopiekować się sobą.
Nie ma większego sensu udawać, że jesteśmy z żelaza. Nie jesteśmy. Możemy oczywiście w ekstremalnej sytuacji zacisnąć zęby i przeć do przodu jak taran, nie patrząc na rany. Ale w tak zwanym normalnym życiu takie siłowe rozwiązania niosą ze sobą emocjonalne konsekwencje. Zatem nie, to nie jest moja droga. Uważam, że trzeba sobie pozwolić na chwilę słabości, że trzeba dać sobie odpocząć po kolejnym kopniaku. Byle nie za długo. Lizanie ran nie może stać się ucieczką od życia, od podejmowania kolejnych prób.
Ostatnio nie wyszedł mi pewien projekt. Czy było przykro? Owszem. Czy potrzebowałam czasu, by dojść ze sobą do ładu? Owszem. Czy coś mi to dało? Całe mrowie. Do tego stopnia, że wręcz się cieszę, że nie wyszło. Gdyby się udało, poszłabym dalej bez refleksji, pewna, że "takie rzeczy po prostu się udają". Teraz odrabiam lekcję, której konieczność pojawiła się w wyniku refleksji po owym nieudanym projekcie. Mam sporo pracy, ale ileż frajdy i satysfakcji, że oto wyłania się coś nowego, pełniejszego, bardziej spójnego.
Czasem trzeba zrobić krok wstecz, by spojrzeć na siebie i swoje działania. I móc je zweryfikować. Zrezygnować z pewnych aktywności, umieścić na ich miejscu inne. Może się okazać, że w wyniku takiej autoanalizy dostrzeżemy, że wartości, które zwykliśmy uznawać za swoje, wcale nimi już nie są. Wszak się zmieniamy. I może w kwestii wartości do rewolucji nie dochodzi, ale do ewolucji - i owszem.
Każde potknięcie, upadek, każde nieudane przedsięwzięcie, każde rozczarowanie niesie ze sobą niezwykłą szansę. Szansę autoanalizy. Czy z niej skorzystamy - to już nasz wybór. Jeśli jednak zadamy sobie ten trud, będzie łatwiej się otrzepać i wyruszyć w kolejny etap podróży życiem zwanej. Kolejny raz. I wcale ostatni.
Dajmy sobie prawo do tego, co potocznie nazywamy błędami. Zmieńmy tę nazwę na "lekcje". Dajmy sobie do nich prawo. I idźmy tam, dokąd chcemy. Poobijane, pokaleczone, ale szczęśliwe, że oto znowu mamy odwagę stanąć za sobą i wyciągnąć rękę po to, co chcemy w życiu osiągnąć.
Świetny wpis. Podoba mi się rytualne pożegnanie, zamknięcie tematu, otrzepanie z kurzu i przekręcenie strony w książce życia na kolejną. Pozdrawiam AB