Co to znaczy stanąć w swojej prawdzie?
To znaczy zatrzymać się, spojrzeć w głąb siebie. Zrozumieć, kim się jest. Poznać swoje jasne i ciemne oblicze. Zaakceptować swój cień. Zdjąć maski.
Nie da się tego zrobić szybko, w biegu. Introspekcja w pośpiechu nie jest możliwa. Może właśnie dlatego tak biegamy i angażujemy się w wiele czynności? Żeby nie dotknąć tego, co ważne. Żeby nie zacząć myśleć, analizować, zastanawiać się.
Analizowanie tego, co dzieje się w nas, bywa dotkliwe, trudne. Zwykle nie chcemy uświadomić sobie, że nie składamy się ze świetlistych promieni. Nie mamy ochoty przyznać, że się irytujemy, jesteśmy złośliwi, życzymy komuś źle. Wiemy wszakże, że to nie jest droga, którą należy podążać. Co z tego, skoro nie panujemy nad sobą w niektórych chwilach i wylewa się z nas uszczypliwość pod adresem kogoś, kto nie rozumie, chociaż - według nas - powinien. Lub odwrotnie - nie rozumiemy, o co komuś chodzi i zamiast się zastanowić, co się kryje za jego słowami, wolimy się naburmuszyć lub przerzucić odpowiedzialność za niemiłą atmosferę na tę drugą stronę.
Jesteśmy tak przyzwyczajeni do swojej wizji świata, do swojego sposobu patrzenia na świat, że najzwyczajniej w świecie trudno nam się przebić przez mur przekonań, który sami wybudowaliśmy. Zdążyliśmy się przywiązać do takiego, a nie innego oglądu rzeczywistości. I w zetknięciu z odmiennym punktem widzenia okopujemy się jeszcze bardziej w przekonaniu, że "problem" leży po drugiej stronie barykady, którą naprędce postawiliśmy.
Niestety, im więcej mamy lat, tym trudniej - bez introspekcji - zrozumieć odmienne spojrzenie na świat. Można z biegiem lat dojść do wniosku, że ludzie są (i tu wpisz epitet, jakim obdarzasz ludzi mających inne poglądy, inne spojrzenie na wiele spraw), ale czy kończenie sprawy na obdarowaniu kogoś epitetem jest aby dobrym końcem?
Można też do sprawy podejść inaczej. Tak, będzie to wymagało wysiłku. Tak, może zaboleć. Tak, będziemy chcieli uciec od tego. Tak, wymyślimy setki innych czynności, by tylko odsunąć od siebie to zadanie. A jednak się opłaci.
Bo tak naprawdę nigdy, ale to nigdy nie chodzi o tych innych ludzi. Zawsze chodzi o nas. Każda nasza irytacja na sąsiadkę, każde bluźnierstwo na to, co sączy się z telewizji, każda złość na wszystko i wszystkich dotyczy nas. To nie rzeczywistość nas denerwuje. To my się na nią denerwujemy.
Pozwalamy na to, by emocje przejęły nad nami kontrolę. Należy wreszcie zdać sobie z tego sprawę. Przyjrzeć się, co jest takim bodźcem, że wypadamy ze spokoju. Ile jest tych bodźców. Kiedy najbardziej im ulegamy. I wreszcie: dlaczego tak się dzieje.
I nie, nie odpowiadamy: bo ona, bo oni... Oni robią. Mówią. Myślą albo i nie myślą. Pytanie brzmi: dlaczego tak bardzo mnie to rusza? Co we mnie jest takiego, że nie potrafię zachować harmonii w sobie? Zwykle - jeśli naprawdę się zastanowimy - prowadzi to do naszych deficytów, zwykle ukrytych pod pięcioma warstwami pierzyn i dywanów.
Deficytów, które ciągle niesiemy na grzbiecie. Od czasów dzieciństwa. Deficytów, w które wyposażyli nas rodzice, szkoła, rówieśnicy. Deficytów wynikających ze strachu. Że zostaniemy sami, że nie jesteśmy kochani, że sobie nie poradzimy, że jesteśmy niewystarczające.
Zatrzymaj się więc. Przypomnij sobie te sytuacje, w których - jako dziecko i później - czułaś się odsunięta, wyśmiana, opuszczona. Sytuacje, w których czułaś się nie wystarczająca, w których musiałaś zasłużyć czymkolwiek, by dostać akceptację, aprobatę, miłość. I uświadom sobie, że jeśli ktoś warunkował swoją przyjaźń, uwagę wobec Ciebie, to nie chodziło o Ciebie, a o jego deficyty. Deficyty, które on z kolei wyniósł ze swoich doświadczeń z innymi ludźmi mającymi inne deficyty.
Nie jest łatwo zakończyć ten cykl. Wiem. Ale też wiem, że tylko zakończenie przyniesie ulgę. Nam. Bo zawsze chodzi o nas. Nie o koleżankę, sąsiadkę czy ciocię Krysię.
Tak więc dla dobra mojego zatrzymuję się. Zastanawiam. Analizuję. Zaczynam rozumieć. Staję w prawdzie. Nie jest różowa. Ale rozwój nie jest kolorowymi balonami, piórkami aniołków i zapachem kadzidełka. Rozwój to trudna praca. Nie nad zmianą świata. Nad zmianą siebie. Dla siebie. Więc znowu staję w swojej prawdzie. I widzę. To. To. I tamto.
I przyjmuję. Taka jestem. Wyniosłam to z wielu sytuacji, w których ludzie z deficytami nie wsparli mnie w rozwoju. Dlatego musze teraz zrobić to sama dla siebie. Bo uważam, że warto. Bo warto robić coś dla kogoś, kto jest w moim życiu najważniejszy - ja sama.
I już nie będę uciekać przed myślą o swoim Cieniu. Każdy go ma. Uciekanie przed swoim Cieniem do niczego nie prowadzi. Można się jedynie zatrzymać i spojrzeć mu w oczy. I powiedzieć: widzę cię. I zaakceptować.
Ta akceptacja nie oznacza pozwolenia na dalsze złości, docinki, szyderstwa. Oznacza zrozumienie. A to zrozumienie pozwoli na powolne pozbywanie się potrzeby bycia reaktywną. I na pracę. I na sukcesu. Drobne sukcesu każdego dnia.
Stanąć w swojej prawdzie. To daje też kontakt ze swoimi pragnieniami, wartościami. Dzięki temu wiemy, czego chcemy, a na co się nie godzimy. I w jasny sposób potrafimy o tym powiedzieć. Bez awantur. Bez złości. Po prostu zakomunikować, że nie jest to zgodne z tym, co dla nas ważne, nie jest zgodne z nami.
A z tego miejsca otwiera się przestrzeń bezkresna do wszystkiego.
Comments